sobota, 23 stycznia 2016

Rozdział XXVIII - Nie wszystko musi skończyć się szczęśliwie

 Witajcie :D
Nie sugerujcie się tytułem, bo to nie koniec bloga xD
Trudno było mi wymyślić tytuł, jestem słaba w wymyślaniu :/
Bardzo się trudziłam nad tym rozdziałem, liczę na to, że się spodoba i zostawicie komentarz :)
+ zauważyłam ponad 8000 wyświetleń, dziękuję <3
Miłego czytania :D


      - Cześć mamo! - krzyknęła Emily machając w stronę domu, z którego przez otwarte okno machała jej mama.
      - Wzięłaś wszystko? - zapytał tata Emi patrząc na jedną malutką torbę, dziwiąc się.
      - Tak, przecież to nie początek roku! - zobaczyła spojrzenia rodziców - No dobrze, początek roku, ale nie szkolnego. Wszystko mam w Hogwarcie - powiedziała, ale mimo to zajrzała do torby, upewniając się, czy zabrała kilka drobiazgów, m. in. księgę o magicznych ziołach i roślinach, zapalniczkę, bo co jak co, ale w świecie magii zawsze jest przydatna i swoją ulubioną bransoletkę z koniczyną, identyczną jaką ma Julie na znak przyjaźni... A no właśnie, Julie.
      Emily błyskawicznie wepchnęła tacie swoją malutką torbę i przebiegając przez ulice przed jadącym samochodem pobiegła ile sił w nogach do domu Julie. Mijała sąsiadów patrzących na nią jak na wariatkę, ale nie przejęła się tym. Cała czerwona, ledwo łapiąca oddech miała już zastukać do drzwi swojej najlepszej przyjaciółki, ale jednak zamiast tego chwyciła w ręce śnieg i ubiła z niego kulę, a następnie weszła do domu bez pukania. Pod wpływem jej dotyku śnieg zaczął się topić i kapać na dywan w korytarzu dziewczyny. Jednak Emi się tym nie przejęła i powoli ruszyła dalej w poszukiwaniu swojej ofiary. Powoli zza rogu wyjrzała w kierunku kuchni, jednak nie zauważyła tam nikogo. Aby dostać się do pokoju przyjaciółki musiała przejść przez kuchnię, więc było to konieczne. Powoli i po cichu zaczęła stąpać po panelach aby nie wydać nawet najmniejszego dźwięku. Nagle w pewnym momencie poczuła jakiś ruch powietrza za sobą, z kierunku lodówki. Szybko podeszła do lodówki i zauważając jakąś postać wyłaniającą się zza lodówki szybko obrzuciła ją śnieżką i usłyszała... niezadowolone miauczenie. No tak, co prawda rodziców Julie nie było, ale została ze swoim kotem, a właściwie kocicą - Różą. Była dosyć, jakby to ująć... No cóż, po prostu była już trochę stara. Nie była już kociakiem, tylko elegancką, dorosłą "damą", którą jej przyjaciółka zamierza zabrać ze sobą w podróż do szkoły magii. Nagle do kuchni, zbawiona wołaniem swojej kotki wpadła Julie. Zauważyła jeszcze nie stopione fragmenty kulki oraz te stopione w postaci wody.
      - Hej Julie... - powiedziała Emi starając się nie patrzeć jej w oczy - Przyszłam zobaczyć, jak idą ci przygotowania, bo zaraz musimy jechać...
      - Z pewnością byłoby lepiej, gdybyś nie obrzuciła Róży śniegiem z nadzieją, że to ja - powiedziała poważnym tonem po czym się zaśmiała - Em, nic się nie stało i tak miałam ją trochę "otrzeźwić" przed wyjazdem! Nie wierzę w to, że naprawdę tam jadę... Mi też chyba przyda się takie "otrzeźwienie" aby uświadomić sobie, że to się dzieje naprawdę...
      - Z tym nie powinno być problemu... - powiedziała blondynka ruszając w stronę okna, otwierając je i zgarniając biały puch z parapetu - Niech ci to idzie na zdrowie! - krzyknęła rzucając kulką prosto w nos dziewczyny - Otrzeźwiona? Jak nie, to bez problemu mogę powtórzyć zabieg... - znów sięgnęła w stronę parapetu i wycelowała.
      - Emi, przesta... - nie dokończyła Julie, ponieważ śnieg zatkał jej usta. Wypluła go - Osz ty... Więc w takim razie wojna! - krzyknęła wybiegając na dwór i nie zwracając uwagi na to, że Emily jest w kurtce, podczas gdy ona w bluzce z krótkim rękawem.
      - July... Radzę ci, wracaj, naprawdę nie chcesz być chora w Hogwarcie, to radzę ci, wracaj, już nie będę!
     - Jak ktoś sam zaczyna to musi ponieść konsekwencje! - powiedziała Julie wskakując przez okno i trafiając śnieżką w szyję Emily.
     - Ej, to nie fajne!
     - W sumie, to kiedy nie jest się ofiarą, to jest to bardzo fajne...
     - Możecie... Być... Ciszej? - do pokoju wszedł pięcioletni brat Julie, Kamil, ciągnąc za sobą niebieskiego króliczka i przecierając oczy. Dziewczyny zupełnie zapomniały, że jest on w domu!
      - No i widzisz co zrobiłaś? Obudziłaś Kamila! - krzyknęła Emily na Julie - Idź się pakuj, bo się spóźnimy - ponagliła ją.
      - Byłabym już dawno gotowa, gdyby nie ty... No ale dobrze, chcesz mi pomóc? - spytała, jednak w ramach odpowiedzi zobaczyła ziewającą Emi - W takim razie dobrze, możesz iść, zaraz przyjdę.
      Emily usłuchała przyjaciółki i wyszła. Śnieg otaczał wszystko. W końcu zima. Spojrzała na swoje czerwone ręce i zakodowała w głowie aby pamiętać o rękawiczkach. Po chwili drzwi się otworzyły i wyszła ubrana w zieloną kurtkę, niebieski szalik, niebieskie rękawiczki i czerwone nauszniki Julie, taszcząc za sobą dwie walizki, z torbą przewieszoną przez ramię i plecakiem z logo Nike na plecach.
     - Trzymaj - rzuciła jeszcze jednym plecakiem, najwidoczniej lekkim z logo Pumy w stronę blondynki, która go złapała.
      - Ej! Też mam swój bagaż! - dziewczyna udała oburzoną jednak założyła plecak na plecy - Tak w sumie to czemu zabierasz tyle rzeczy? Mi wystarczyła malutka torba!
      - I to tobie mam przypominać niezliczoną ilość plecaków, które nosisz ze sobą rok w rok i na ledwo upychając w nich swoje rzeczy? Dla mnie to jest początek roku.
       Dalsza droga pod dom Emi upłynęła im w ciszy. Po July wyraźnie było widać strach przed nieznanym, natomiast Fox była w siódmym niebie na myśl o powrocie do szkoły magii. Emily chwyciła swojego ojca za ramię, a patrząc na nią niepewnie Julie także zrobiła to samo.
      - Trzymajcie się mocno! - krzyknął pan Fox i wszystko do okoła zawirowało.
      Nagle Julie zaczęło się robić niedobrze, czuła jakby jej głowa pękała na kawałki, jakby jej mózg się przepracował i jakby leciał z niego dym. Poczuła zapach dymu. I dym rzeczywiście ją otaczał. Stała na peronie 9 i 3/4 a kłęby dymu i pary leciały z komina pociągu.
      Do wielkiego pociągu wtaczały się dzieci, uprzednio żegnając się z rodzicami. Julie stała z zaskoczoną miną. Nie dowierzała swoim oczom, nie dowierzała swojemu mózgowi w to, że naprawdę tu stoi. Nagle straciła równowagę i uderzyła twarzą w posadzkę. Poczuła płyn wypływający jej z nosa, którego strumień był tak natarczywy, że po chwili czuła smak płynu na swoich ustach
      - Nic ci nie jest? - zapytał ktoś.
      Julie poczuła dłoń na swoim ramieniu i spróbowała się podnieść, jednak przeszkodził jej ból w nodze i natychmiast znalazła się spowrotem na ziemi. Krwotok z nosa nie ustawał - wręcz przeciwnie, nasilał się. Poczuła się bezsilna i słaba, dlatego postanowiła nie podejmować kolejne, pewnie nie udanej próby podniesienia się.
      - Emi? - mruknęła cicho - Pomożesz? - nie usłyszała jednak odpowiedzi ani nic się nie stało.
      - Wszystko w porządku? - nagle pojawiła się odwrócona do góry nogami głowa, jak gdyby będąca w powietrzu. Po chwili reszta "głowy" ukazała się w całej okazałości. Długie, gęste, lekko falowane ciemne blond włosy, twarz umazana od ziemi, ciemno zielona bluzka z podwiniętymi do łokci rękawami, rozpięta, brązowa kamizelka, czerwona chustka zawiązana luźno na szyi, granatowe spodnie, trampki z obwiązanymi w okół kostek długimi sznurówkami. Nagle głowa ponownie się odezwała - Jestem Resa, a ty?
      - Julie... Mogłabyś mi pomóc a nie stać tak bezczynie? - zapytała patrząc na nią niepewnie.
      - Ej, dopiero co się poznałyśmy, skąd miałam wiedzieć żeby ci pomóc? - zapytała dotknięta tym dziewczyna.
      - Hm, no cóż, pomyślmy... Ah no tak, może dlatego, że leżę w kałuży krwi?
      - Może leżenie na posadzce to jakiś twój zwyczaj, hm...? Różni ludzie, różne zwyczaje - skwitowała Resa.
      - To skoro już wiesz, to może raczysz mi pomóc nim uduszę się własną krwią? - powiedziała Julie podnosząc głowę znad krwi.
      - Jasne - powoli zaczęła unosić dziewczynę i gdy zorientowała się, że tej jest coś w nodze to przeciągać gdzieś na pobocze - Boli? Poczekaj chwilę - dziewczyna wbiegła do pociągu.
      - No po prostu ekstra, zostawiła mnie - mruknęła Julie - Pierwszy dzień w magicznym świecie, pięknie się zaczyna...
       - Za 10 minut odjeżdża pociąg! - zobaczyła wyskakującą z wagonu i biegnącą w jej stronę Resę - Musimy się pośpieszyć!
       - Fajnie, że mówisz - powiedziała w czasie, kiedy dziewczyna zdjęła malutki, ciemnozielony plecaczek i zaczęła wyjmować z niego mapy, jakiś kompas, patyk, aż w końcu oznajmiła:
      - Mam! - w ręku trzymała kilka liści i bandaż.
      - Co to za liście? - zapytała zaniepokojona Julie w momencie gdy Resa przyłożyła je do bolącego miejsca
      - Relevium Maximum* Leczą rany, skaleczenia itd, mało znane ale skuteczne, zawierają substancje lecznicze - skomentowała dziewczyna i obwiązała bolącą nogę bandażem - Gotowe. Dasz radę wstać?
      Julie jakoś dohopsała do pociągu i weszła do przedziału akurat gdy wybiła 11:00. Resa rozstała się z nią i weszła do jakiegoś przedziału, z którego dochodziły wesołe śmiechy. Samotna Julie niepewnie i ostrożnie zaczęła poruszać się korytarzykiem, który powoli pustoszał, ponieważ większość osób powchodziła już do przedziałów. Nagle po wagonie przeszedł wstrząs i do uszu dziewczyny dotarło:
      - Syriusz, zostaw trochę, wykończysz wszystkie w przedziale i nie zostanie nic na Filcha! - dziewczyna podczas wstrząsu chwyciła się ściany aby nie upaść a akurat w tej chwili przez przedział przeszedł ponowny wstrząs i dziewczyna upadła tuż przed drzwi od przedziału, które akurat w tej chwili otworzył wstrząs.
      - Och,  nic ci nie jest? - nachylił się do niej czarnowłosy chłopak, któremu fryzura sięgała do ramion. Odruchowo się zarumieniła widząc takiego przystojnego chłopaka.
      - Nic jej czasem nie jest? Nie ma gorączki czy coś? Taka czerwona jest... - kolejna głowa pojawiła się na horyzoncie. Okularnik z roztrzepanymi włosami.
      - Wszystko... W porządku... - powiedziała i usiadła.
      - Masz zamiar... Siedzieć w tych drzwiach dalej? - zapytał gruby, czerwony chłopak siedzący w kącie z paczką chipsów.
      - Ah, tak, znaczy się nie, to ja już idę... - mruknęła i wstała.
      - Na co iść? Zostań tu z nami. Siadaj - grubas pokazał jej miejsce obok siebie.
      Niepewnie podeszła do niego i rzuciła się na wygodne siedzenie. Oparła się, wyciągnęła z kieszeni spodni słuchawki i mp3 po czym zagłębiła się w muzyce i zasnęła.
      - Nigdy nie widziałem jej w Hogwarcie... - przebudziła się i usłyszała szept - A wy? Znacie ją?
      - Zupełnie jej nie kojarzę, co jest przecież nie możliwe, bo wiecie... Mapa... Pozatym spójrzcie na nią... Okolice naszego rocznika... Szósty, piąty albo czwarty, inne nie wchodzą w grę...
      - Ej, spójrzcie na jej nos. A tak w ogóle zauważyliście, że ona kulała? Nie mogliśmy pominąć kogoś takie...
      Nagle poczuli jak pociąg zahamował a James, Syriusz i Remus uderzyli w ścianę po stronie Petera i Julie. Dziewczyna upadła na podłogę i drugi raz dzisiaj uderzyła w podłogę i poczuła czerwony płyn. Zakręciło jej się w głowie. Mignął jej przed oczami gruby chłopak. Usłyszała jak ktoś krzyczy jej imię i starała się mieć otwarte oczy. Widziała mieszaninę różnych kolorów, zielone, niebieskie, czerwone promienie. Zaczęło jej się robić sucho w ustach. Zamknęła oczy, pomimo krzyku i prośb jakiegoś chłopaka aby tego nie robiła. Ostatnie co czuła to czyjeś ręce dotykające jej twarz.
      Wrzask przeszył powietrze, w oczach Petera pojawiły się łzy. Nad jego uchem śmignęło śmiercionośne zaklęcie. Ale nie to było ważne. Ruszył w wir walki. Z szyderczym uśmiechem uderzył pobliskiego śmierciożercę zaklęciem. Śmierciożerca wił się na podłodze, krzyczał z bólu, lecz na marne. Peterowi podobał się ten wrzask, podobało mu się zadawanie bólu. Chciał roznieść wszystkich tu obecnych, chciał aby ponieśli karę, aby poczuli się rozdarci, zniszczeni, tak jak on. Aby czuli to co wyrządzili. Wyszeptał zaklęcie do swojej różdżki, która sprawiła, że wijący się mężczyzna był już trupem.
      Spojrzał na dziewczynę, miała zamknięte oczy. Znów nabrał w sobie siły na dalszą walkę. Był gotowy pozabijać każdego, jeden po jednym, któryś z nich był winowajcą tych wszystkich zdarzeń, któryś z nich zatrzymał pociąg. To mógł być każdy. Przeszedł nad zakrwawioną twarzą Victorie. Znał ją, nie przepadał za nią, ale wiedział, że jest przyjaciółką jego przyjaciela, nie mógł jej zabić. Wyszeptał kilka zaklęć, cięcia na jej ciele zniknęły.
      Nagle spojrzał w górę i dach zaczął opadać w ich stronę. Pociągnął dziewczynę za nogi, ledwo uniknęła zderzenia się z dachem.
      Serce waliło mu jak szalone gdy zobaczył inne zapadające się części pociągu. Pobiegł w kierunku, w którym powinno być ciało Julie.
       Jednak coś się zmieniło.
       Nie było jej tam.


* Ukojenienie maksymalne, jakby ktoś chciał wiedzieć. Niestety nie umiem wymyślać nazw, dobrze, że po łacinie jakoś lepiej brzmi

5 komentarzy:

  1. Nie przychodzi mi na myśl po przeczytaniu tego rozdziału inne słowo niż, WOW!
    Naprawdę, twój trud się opłacił. Zaskoczyłaś, zaciekawiłaś i zdezorientowałaś mnie jednocześnie. O co chodzi z tym nalotem Śmierciożerców? I czy James użył, aż dwóch zaklęć niewybaczalny?!
    Pisz szybko, niecierpliwe czekam na następny rozdział. Pozdrawiam i życzę weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja jak zwykle po fakcie, ale mówi się trudno ;P. Niesamowicie (zresztą jak zwykle) ze tak powiem "zagęśćiłaś (?)"akcje xd. Czekam na kolejny rozdział :).

    OdpowiedzUsuń
  3. My blogerzy, co byśmy zrobili gdyby nie łacina?
    Co się stało z Julie?
    Mam nadzieję, że Huncwotom nic nie jest.
    Dziewczynom w sumie też.
    Pociąg, ten piękny pociąg zaczął się walić?
    Dlaczego :'(

    -A

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy