czwartek, 12 maja 2016

Wyjaśnienie

Przepraszam za brak aktywności chociaż w sumie nie mam za co przepraszać, bo po prostu jestem rozczarowana brakiem komentarzy. Nie mam siły wkładać w to całego serca aby później nikt tego nie czytał, to nie ma sensu. Jeśli coś się poprawi to wrócę.

niedziela, 6 marca 2016

Rozdział XXIX - Śmierć szerzy granice

Ten, tego, powracam i jak zapowiadałam liczę, że w marcu wstawię dwa rozdziały (jeden mam już z głowy :") ).
Miał być dłuższy, ale tak wyszło, że na jutro mam pracę z polskiego i muszę skończyć ją pisać więc ten... Miłego czytania, zostawcie komentarz, do przeczytania w następnym poście :D


      Śmierciożercy wyłaniali się z każdego zakątka i próbowali mordować, nie szczędzili sobie czasu na walkę. Avada Kedavra wykańczała wszystkich. Jednak Petera wykończało zupełnie coś innego. Usiadł i skulił się na pozostałościach po siedzeniu, na którym nie tak dawno siedział z dziewczyną. Był roztrzęsiony, czuł jak wszystko rozpada się na kawałki. Jednak przypomniał sobie także o swoich przyjaciołach, wobec których bądź co bądź ale był wierny. Podniósł się, chwycił mocniej różdżkę w rękę i ruszył przed siebie. Powoli stawiał kroki, bojąc się, że konstrukcja pociągu jest teraz tak krucha, że może zapaść się  każdej chwili. Gdzie się nie obejrzał widział zakrwawione twarze. Ludzi, których może znał, może nie znał, ale wiedział o nich w tej chwili tylko tyle, że polegli w walce ze śmierciożercami. Zresztą, to większość poległa. Nic w koło się nie ruszało, absolutna cisza przygniatała go coraz bardziej. Zaczął z coraz większą dokładnością przyglądać się twarzą martwych ludzi. Serce, chociaż podarte na strzępy waliło mu coraz bardziej. Wszyscy... martwi. Zabici przez śmierciożerców, chociaż większość z tych ludzi w niczym nie zawiniła, była po prostu bezstronna a spotkała ich za to taka kara, okrutna kara. Zresztą nie tylko te osoby. Taka kara spotkała także Julie i mogła spotkać także jego. W sumie to nawet może byłoby lepiej gdyby on zginął... Przynajmniej nie byłby jedyną żywą duszą w pociągu. Przekroczył granicę miedzy jednym a drugim wagonem. Pociąg stał więc nie było to trudne. Nagle poczuł, że spada w dół. Był pewny, że zderzy się z torami, ale jednak zatrzymał się w powietrzu. Zdziwiony i przestraszony odwrócił głowę. Zobaczył Severusa Snape'a z szyderczym uśmiechem na twarzy.
      - Smark... - chciał pokonać lęk i stać się takim jak przyjaciele, postawić się Severusowi i wyzwać go.
      - Milcz! - wrzasnął Snape stojący na trawie obok torów a Peter poczuł jakby postać animaga, którą jest, skuliła się tam w środku jak cichutka myszka - I nie waż się odzywać! - dodał unosząc chłopaka do góry a następnie ruchem ręki opuszczając go w dół.
      W oczach czarnowłosego malowała się coraz to większa nienawiść, nie tylko do samego Petera, lecz do wszystkich Huncwotów. Stał, miał Pettigrewa w swoich szponach, mógł go rozerwać, mógł go zabić, tak bardzo tego chciał. Jednak, o dziwo, nie zrobił tego, wolał poznęcać się nad swoją ofiarą. Nagle Peter poczuł nieprzyjemne uczucie w głowie i jego wspomnienia mignęły mu przed oczami.
      - No proszę, co my tu mamy... Dziewczyna? Zginęła, czy mam rację? - nagle zaczął ironicznie naśladować głos Jamesa - Och, biedny Glizdek, szkoda dziewczyny, o jejku...!
      Nagle Glizdogon przypomniał sobie o istnieniu swojej różdżki i już chciał sięgnąć po nią do kieszeni gdy przypomniał sobie, że przecież trzymał ją w ręku gdzie teraz jej nie ma, a to znaczy, że musiał ją upuścić. I faktycznie magiczny patyk leżał na torach.
      - Powiedz mi, Pettigrew, co ty widzisz w Jamesie? Syriusza jeszcze zrozumiem przez czystość krwi ale James?! Nie rozumiem nikogo kto widzi w nim cokolwiek dobrego, to chodzące zło... Chodzące zło...
      Nagle Severus znowu przeniknął do umysłu chłopaka i zobaczył śpiącą Julie, chwile gdy siedział w swoim dormitorium i rozmawiał z dziewczynami, a później zobaczył... Urodziny Kath i Vic. Nagle poczuł ukłucie bólu, jednak chciał go zmniejszyć więc postanowił zadać ból Peterowi. Kolana zaczęły się pod nim uginać a on zaczął upadać, jednak znalazł jeszcze chwilę aby prawie niesłyszalnie wyszeptać:
      - Crucio...
      I upadł. Słyszał krzyk Petera, chciał się uśmiechnąć i cieszyć z zadanego bólu ale nie potrafił. Potrafił się uśmiechać tylko w jej towarzystwie. Bez niej nic nie sprawiało mu radości. Widział ją wszędzie, gdziekolwiek się nie ruszył czuł jej obecność. Nagle zauważył przed sobą jej twarz.
      - To koniec? - zapytał ją.
      - Jeszcze nie - szepnęła mu na ucho i delikatnie go w nie pocałowała - Tęskniłam za tobą.
      Następnie wytrąciła mu różdżkę z ręki, widząc, że Peter nie wytrzyma dłużej bycia pod wpływem czarów Snape'a, który był tak słaby, że sam nie potrafił tego przerwać.
      - Wszystko jest dobrze, jestem przy tobie... Sev, co się stało z dziewczynami i Huncwotami?
      Zignorował jej pytanie, za to postawił jej inne:
      - Dlaczego wróciłaś?
      - Tęskniłam. Za dziewczynami, za całą resztą, za... Za tobą... Bez ciebie byłam nikim. Kocham cię.
      - Bałem się o ciebie, każdego dnia o tobie myślałem, a ty zjawiasz się znikąd i mówisz mi, że mnie kochasz? Katherine, jesteś... Najbardziej zaskakującą osóbką na świecie, ale kocham cię za to. Już drugi raz uratowałaś mi życie, mam wobec ciebie dług wdzięczności. Podwójny - uśmiechnął się słabo.
      - Natomiast ja nie mam wobec ciebie żadnego długu, jestem wolna a ty musisz spełnić dwa moje życzenia - przygryzła wargę - złota rybko.
     - Myślałem, że porównasz mnie do skrzata domowego, ale skoro mam być rybką i to na dodatek złotą to z wielką chęcią...
      Tymczasem Peterowi udało się bez wypowiadania słów przywołać swoją różdżkę, nie chciał bowiem przeszkadzać w rozmowie Katherine, a na dodatek przypomnieć Snape'owi o tym, że właśnie miał go zabijać. Udało mu się uwolnić i teraz ostatkiem sił ciągał się po ziemi. Udało mu się dostać do wnętrza drugiego wagonu. Każdy jest ruch był bolesny, czuł się bezradny a w środku zły, że nigdy nie przykładał się do Obrony przed Czarną Magią tylko zawsze wyręczali go chłopacy. Na myśl o nich znów jakaś siła, tajemnicza energia wpłynęła w niego i przypomniał sobie swój cel - odszukanie ich. Podparł się na dłoniach i wstał, chociaż jego nogi odmawiały posłuszeństwa i się chwiały. Ledwo utrzymując równowagę, łapiąc się wszystkich napotkanych przedmiotów Peter zaczął iść przed przedział, do którego trafił. Niewiele różnił się od poprzedniego - same martwe ciała, nigdzie jednak nie widział ciał swoich przyjaciół, dotychczas widział tylko to ciało Victorie w poprzednim przedziale. Ciekawe czy już odzyskała przytomność... Nagle dostrzegł długie rude włosy i kulejąc podbiegł do osoby, do której one należały, oczywiście tak szybko na ile pozwalał mu ból. Włosy należały do Ariany, która była... Chyba była dziewczyną Syriusza, on już sam nie orientował się w tych związkach! W każdym razie była dla Syriusza ważna, może powinien sprawdzić co z nią? Schylił się nad nią i zauważył jak jej klatka piersiowa delikatnie się unosi. Żyje, na całe szczęście. Odsunął się od niej a tuż za nią zauważył kolejną znajomą twarz należącą do Chloe Ann Wolf. Schylił się ponownie i złapał ją za dłoń. Była zimna. Usłyszał czyjś krzyk i zobaczył biegnącego w ich stronę chłopaka w potłuczonych okularach.
      - Ann! - wołał i przeskakiwał ciała martwych ludzi aby do nich dotrzeć.
      - James? - zdziwiony Glizdogon spojrzał na zakrwawioną twarz chłopaka. Kawałki szkieł z okularów powbijały mu się w policzek, dobrze, że nie próbował ich wyciągnąć. Jednak jego oczy dalej pozostały takie same. Dalej jedyne na całym świecie. Orzechowe. Oczy, za którymi szalały dziewczyny dalej tkwiły tam i stanowiły jego znak rozpoznawczy razem z uśmiechem, który aktualnie znikł z jego twarzy na widok bladej twarzy Chloe - Wszystko w porządku?
      - A czy tutaj cokolwiek jest w porządku? Och, Glizdek... - nagle jego oczy zaszkliły się i zbliżał się aby przytulić się do Petera. Siedzieli więc obolali na podłodze wagonu przytulając się z zamkniętymi oczyma. Czuli bliskość drugiej osoby, odczuli jak dobrze mieć przy sobie przyjaciela. Nagle po policzku Jamesa poleciały łzy, jednak Peter bał się je otrzeć, nie dlatego, że może urazić Jamesa lecz dlatego, że boi się, że poruszy szkło tkwiące w twarzy chłopaka i uszkodzi jego piękną buzię.
      - Wszystko będzie dobrze, James. Najważniejsze abyśmy trzymali się teraz razem - zobaczył, że James kładzie się na podłodze i zwija się w kłębek jak pies, który pilnuje właściciela - James, to nie ma sensu... James? Słyszysz mnie? Ann... Jej nie ma - wyszeptał, jednak zrozumiał zachowanie przyjaciela i zrobiło mu się źle na myśl o jego zachowaniu, że wolał wyładować złość zamiast zostać przy ciele dziewczyny, którą uważał za idealną, a przez to... Nawet już nigdy nie ujrzy jej twarzy, choćby martwej, nawet się z nią nie pożegna tak jak należy... Spojrzał jeszcze raz na Chloe i zauważył, jak jej klatka piersiowa zaczyna się unosić - James! - chłopak nie zareagował - James, zobacz, ona żyje!

wtorek, 1 marca 2016

Post byle coś było ;p

Kurka wodna, ja wiem jak bardzo wypada coś wstawić ale... No nie idzie ;-; Postaram się dodać jakieś dwa rozdziały w marcu, ok?
A teraz coś z innej beczki, czyli fragment historii ciekawszej, z pomysłem (nie ze spontanem jak tutaj) i pisanej lepszym stylem + czy byście chcieli przeczytać te opowiadanie w całości? Bo nie wiem czy pisać czy zostawić jako niedokończony projekt xD

- Przepraszam – podeszła do jakiegoś starszego ucznia, na oko z piątego roku, z krawatem w odcieniach jej domu – Czy jest tutaj coś na wzór „pokoju nauczycielskiego”, w którym siedzą nauczyciele…? Jestem z pierwszego roku i…
- Nie masz planu? - zapytał się i uśmiechnął gdy ta pokiwała głową – Chodź, zaprowadzę cię – wyciągnął do niej rękę, za którą ta mocno ścisnęła.
Prowadził ją, a osoby z portretów, które mijali, machali do chłopka wesoło krzycząc: „Hej, Josh”.
- Widzę, że jesteś tutaj popularny – powiedziała Lily gdy minęli kolejny portret.
- Prefekt naczelny – powiedział, pokazując złotą odznakę z czerwoną literą „P” przypiętą na piersiach.
- Przepraszam, że pytam, ale… Kto? - zdziwiła się rudowłosa.
- Jesteś mugolaczką, prawda? - dziewczyna pokiwała głową, ale bardzo niechętnie, bo przez te kilka godzin spędzonych w szkole zauważyła już dwie osoby, które wyśmiewały się z tak zwanych „szlam”, czyli jak jej kiedyś tłumaczył Severus: osób, które mają niemagicznych rodziców.
- Tak, ale… Nie wyśmiejesz mnie? - zapytała, a do jej oczu zaczęły napływać łzy.
- Nie, skąd, niby czemu miałbym cię wyśmiać? - zaskoczył się – To, że twoi rodzice są mugolami wcale nie czyni cię gorszą! Dalej jesteś czarodziejką, a magiczna społeczność cię akceptuje! Znaczy się większość, bo wiesz, Ślizgoni i te sprawy. Dla nich liczą się tylko ci, których rodzice są czarodziejami, reszta jest dla nich po prostu nikim, kimś, kto musi „zniknąć”. Wracając do Twojego pytania… Prefekt to taka osoba, która pomaga nauczycielom i uczniom.
- Ah… - wybąkała Lily, nie słuchając już tego co Josh mówił dalej o prefektach. Skupiła się na tym, że dla Ślizgonów „liczą się tylko ci, których rodzice są czarodziejami, reszta jest dla nich po prostu nikim, kimś, kto musi 'zniknąć' ”. Czy to znaczy, że skoro Severus jest Ślizgonem, to ona jest dla niego nikim? Czy ona też musi zniknąć? I w jaki sposób zniknąć? Czy on… Czy on chce ją, Lily, swoją przyjaciółkę… tak po prostu zabić? Nie, to nie możliwe, przecież…
- No i jesteśmy – powiedział blondyn pukając do drzwi.
Nagle drzwi zaczęły się uchylać i stanął w nich nauczyciel, którego Lily spotkała dzisiaj – nauczyciel eliksirów.

Teraz widzę, że to jest naprawdę króciutkie, ale może kogoś zaciekawi, zostawcie opinię o moim "nowym" stylu pisania, bo ciekawi mnie czy nie wprowadzić tego też tu na blogu :)

czwartek, 11 lutego 2016

Porcja informacji

Wiem, że ten post nie jest zbytnio interesujący ale pragnę abyście wszyscy wiedzieli, że bardzo przepraszam za brak rozdziału.
Pisząc ten post pęka mi głowa, mam ochotę pochłonąć kilka tabliczek czekolady lecz niestety nie mam ich przy sobie. Mam ochotę się rozdwoić: iść do sklepu, pisać rozdział, czytać książkę, popisać sobie z kimś, robić lekcje, uczyć się... Nie wyrabiam i tyle. Na dodatek chyba będę chodzić na korepetycje z angielskiego. Wybaczcie, naprawdę.
A tak przy okazji: Miłego dnia. Wątpię abym dała radę napisać cokolwiek w weekend. Więc nie mam pojęcia kiedy cokolwiek wstawię.

sobota, 23 stycznia 2016

Rozdział XXVIII - Nie wszystko musi skończyć się szczęśliwie

 Witajcie :D
Nie sugerujcie się tytułem, bo to nie koniec bloga xD
Trudno było mi wymyślić tytuł, jestem słaba w wymyślaniu :/
Bardzo się trudziłam nad tym rozdziałem, liczę na to, że się spodoba i zostawicie komentarz :)
+ zauważyłam ponad 8000 wyświetleń, dziękuję <3
Miłego czytania :D


      - Cześć mamo! - krzyknęła Emily machając w stronę domu, z którego przez otwarte okno machała jej mama.
      - Wzięłaś wszystko? - zapytał tata Emi patrząc na jedną malutką torbę, dziwiąc się.
      - Tak, przecież to nie początek roku! - zobaczyła spojrzenia rodziców - No dobrze, początek roku, ale nie szkolnego. Wszystko mam w Hogwarcie - powiedziała, ale mimo to zajrzała do torby, upewniając się, czy zabrała kilka drobiazgów, m. in. księgę o magicznych ziołach i roślinach, zapalniczkę, bo co jak co, ale w świecie magii zawsze jest przydatna i swoją ulubioną bransoletkę z koniczyną, identyczną jaką ma Julie na znak przyjaźni... A no właśnie, Julie.
      Emily błyskawicznie wepchnęła tacie swoją malutką torbę i przebiegając przez ulice przed jadącym samochodem pobiegła ile sił w nogach do domu Julie. Mijała sąsiadów patrzących na nią jak na wariatkę, ale nie przejęła się tym. Cała czerwona, ledwo łapiąca oddech miała już zastukać do drzwi swojej najlepszej przyjaciółki, ale jednak zamiast tego chwyciła w ręce śnieg i ubiła z niego kulę, a następnie weszła do domu bez pukania. Pod wpływem jej dotyku śnieg zaczął się topić i kapać na dywan w korytarzu dziewczyny. Jednak Emi się tym nie przejęła i powoli ruszyła dalej w poszukiwaniu swojej ofiary. Powoli zza rogu wyjrzała w kierunku kuchni, jednak nie zauważyła tam nikogo. Aby dostać się do pokoju przyjaciółki musiała przejść przez kuchnię, więc było to konieczne. Powoli i po cichu zaczęła stąpać po panelach aby nie wydać nawet najmniejszego dźwięku. Nagle w pewnym momencie poczuła jakiś ruch powietrza za sobą, z kierunku lodówki. Szybko podeszła do lodówki i zauważając jakąś postać wyłaniającą się zza lodówki szybko obrzuciła ją śnieżką i usłyszała... niezadowolone miauczenie. No tak, co prawda rodziców Julie nie było, ale została ze swoim kotem, a właściwie kocicą - Różą. Była dosyć, jakby to ująć... No cóż, po prostu była już trochę stara. Nie była już kociakiem, tylko elegancką, dorosłą "damą", którą jej przyjaciółka zamierza zabrać ze sobą w podróż do szkoły magii. Nagle do kuchni, zbawiona wołaniem swojej kotki wpadła Julie. Zauważyła jeszcze nie stopione fragmenty kulki oraz te stopione w postaci wody.
      - Hej Julie... - powiedziała Emi starając się nie patrzeć jej w oczy - Przyszłam zobaczyć, jak idą ci przygotowania, bo zaraz musimy jechać...
      - Z pewnością byłoby lepiej, gdybyś nie obrzuciła Róży śniegiem z nadzieją, że to ja - powiedziała poważnym tonem po czym się zaśmiała - Em, nic się nie stało i tak miałam ją trochę "otrzeźwić" przed wyjazdem! Nie wierzę w to, że naprawdę tam jadę... Mi też chyba przyda się takie "otrzeźwienie" aby uświadomić sobie, że to się dzieje naprawdę...
      - Z tym nie powinno być problemu... - powiedziała blondynka ruszając w stronę okna, otwierając je i zgarniając biały puch z parapetu - Niech ci to idzie na zdrowie! - krzyknęła rzucając kulką prosto w nos dziewczyny - Otrzeźwiona? Jak nie, to bez problemu mogę powtórzyć zabieg... - znów sięgnęła w stronę parapetu i wycelowała.
      - Emi, przesta... - nie dokończyła Julie, ponieważ śnieg zatkał jej usta. Wypluła go - Osz ty... Więc w takim razie wojna! - krzyknęła wybiegając na dwór i nie zwracając uwagi na to, że Emily jest w kurtce, podczas gdy ona w bluzce z krótkim rękawem.
      - July... Radzę ci, wracaj, naprawdę nie chcesz być chora w Hogwarcie, to radzę ci, wracaj, już nie będę!
     - Jak ktoś sam zaczyna to musi ponieść konsekwencje! - powiedziała Julie wskakując przez okno i trafiając śnieżką w szyję Emily.
     - Ej, to nie fajne!
     - W sumie, to kiedy nie jest się ofiarą, to jest to bardzo fajne...
     - Możecie... Być... Ciszej? - do pokoju wszedł pięcioletni brat Julie, Kamil, ciągnąc za sobą niebieskiego króliczka i przecierając oczy. Dziewczyny zupełnie zapomniały, że jest on w domu!
      - No i widzisz co zrobiłaś? Obudziłaś Kamila! - krzyknęła Emily na Julie - Idź się pakuj, bo się spóźnimy - ponagliła ją.
      - Byłabym już dawno gotowa, gdyby nie ty... No ale dobrze, chcesz mi pomóc? - spytała, jednak w ramach odpowiedzi zobaczyła ziewającą Emi - W takim razie dobrze, możesz iść, zaraz przyjdę.
      Emily usłuchała przyjaciółki i wyszła. Śnieg otaczał wszystko. W końcu zima. Spojrzała na swoje czerwone ręce i zakodowała w głowie aby pamiętać o rękawiczkach. Po chwili drzwi się otworzyły i wyszła ubrana w zieloną kurtkę, niebieski szalik, niebieskie rękawiczki i czerwone nauszniki Julie, taszcząc za sobą dwie walizki, z torbą przewieszoną przez ramię i plecakiem z logo Nike na plecach.
     - Trzymaj - rzuciła jeszcze jednym plecakiem, najwidoczniej lekkim z logo Pumy w stronę blondynki, która go złapała.
      - Ej! Też mam swój bagaż! - dziewczyna udała oburzoną jednak założyła plecak na plecy - Tak w sumie to czemu zabierasz tyle rzeczy? Mi wystarczyła malutka torba!
      - I to tobie mam przypominać niezliczoną ilość plecaków, które nosisz ze sobą rok w rok i na ledwo upychając w nich swoje rzeczy? Dla mnie to jest początek roku.
       Dalsza droga pod dom Emi upłynęła im w ciszy. Po July wyraźnie było widać strach przed nieznanym, natomiast Fox była w siódmym niebie na myśl o powrocie do szkoły magii. Emily chwyciła swojego ojca za ramię, a patrząc na nią niepewnie Julie także zrobiła to samo.
      - Trzymajcie się mocno! - krzyknął pan Fox i wszystko do okoła zawirowało.
      Nagle Julie zaczęło się robić niedobrze, czuła jakby jej głowa pękała na kawałki, jakby jej mózg się przepracował i jakby leciał z niego dym. Poczuła zapach dymu. I dym rzeczywiście ją otaczał. Stała na peronie 9 i 3/4 a kłęby dymu i pary leciały z komina pociągu.
      Do wielkiego pociągu wtaczały się dzieci, uprzednio żegnając się z rodzicami. Julie stała z zaskoczoną miną. Nie dowierzała swoim oczom, nie dowierzała swojemu mózgowi w to, że naprawdę tu stoi. Nagle straciła równowagę i uderzyła twarzą w posadzkę. Poczuła płyn wypływający jej z nosa, którego strumień był tak natarczywy, że po chwili czuła smak płynu na swoich ustach
      - Nic ci nie jest? - zapytał ktoś.
      Julie poczuła dłoń na swoim ramieniu i spróbowała się podnieść, jednak przeszkodził jej ból w nodze i natychmiast znalazła się spowrotem na ziemi. Krwotok z nosa nie ustawał - wręcz przeciwnie, nasilał się. Poczuła się bezsilna i słaba, dlatego postanowiła nie podejmować kolejne, pewnie nie udanej próby podniesienia się.
      - Emi? - mruknęła cicho - Pomożesz? - nie usłyszała jednak odpowiedzi ani nic się nie stało.
      - Wszystko w porządku? - nagle pojawiła się odwrócona do góry nogami głowa, jak gdyby będąca w powietrzu. Po chwili reszta "głowy" ukazała się w całej okazałości. Długie, gęste, lekko falowane ciemne blond włosy, twarz umazana od ziemi, ciemno zielona bluzka z podwiniętymi do łokci rękawami, rozpięta, brązowa kamizelka, czerwona chustka zawiązana luźno na szyi, granatowe spodnie, trampki z obwiązanymi w okół kostek długimi sznurówkami. Nagle głowa ponownie się odezwała - Jestem Resa, a ty?
      - Julie... Mogłabyś mi pomóc a nie stać tak bezczynie? - zapytała patrząc na nią niepewnie.
      - Ej, dopiero co się poznałyśmy, skąd miałam wiedzieć żeby ci pomóc? - zapytała dotknięta tym dziewczyna.
      - Hm, no cóż, pomyślmy... Ah no tak, może dlatego, że leżę w kałuży krwi?
      - Może leżenie na posadzce to jakiś twój zwyczaj, hm...? Różni ludzie, różne zwyczaje - skwitowała Resa.
      - To skoro już wiesz, to może raczysz mi pomóc nim uduszę się własną krwią? - powiedziała Julie podnosząc głowę znad krwi.
      - Jasne - powoli zaczęła unosić dziewczynę i gdy zorientowała się, że tej jest coś w nodze to przeciągać gdzieś na pobocze - Boli? Poczekaj chwilę - dziewczyna wbiegła do pociągu.
      - No po prostu ekstra, zostawiła mnie - mruknęła Julie - Pierwszy dzień w magicznym świecie, pięknie się zaczyna...
       - Za 10 minut odjeżdża pociąg! - zobaczyła wyskakującą z wagonu i biegnącą w jej stronę Resę - Musimy się pośpieszyć!
       - Fajnie, że mówisz - powiedziała w czasie, kiedy dziewczyna zdjęła malutki, ciemnozielony plecaczek i zaczęła wyjmować z niego mapy, jakiś kompas, patyk, aż w końcu oznajmiła:
      - Mam! - w ręku trzymała kilka liści i bandaż.
      - Co to za liście? - zapytała zaniepokojona Julie w momencie gdy Resa przyłożyła je do bolącego miejsca
      - Relevium Maximum* Leczą rany, skaleczenia itd, mało znane ale skuteczne, zawierają substancje lecznicze - skomentowała dziewczyna i obwiązała bolącą nogę bandażem - Gotowe. Dasz radę wstać?
      Julie jakoś dohopsała do pociągu i weszła do przedziału akurat gdy wybiła 11:00. Resa rozstała się z nią i weszła do jakiegoś przedziału, z którego dochodziły wesołe śmiechy. Samotna Julie niepewnie i ostrożnie zaczęła poruszać się korytarzykiem, który powoli pustoszał, ponieważ większość osób powchodziła już do przedziałów. Nagle po wagonie przeszedł wstrząs i do uszu dziewczyny dotarło:
      - Syriusz, zostaw trochę, wykończysz wszystkie w przedziale i nie zostanie nic na Filcha! - dziewczyna podczas wstrząsu chwyciła się ściany aby nie upaść a akurat w tej chwili przez przedział przeszedł ponowny wstrząs i dziewczyna upadła tuż przed drzwi od przedziału, które akurat w tej chwili otworzył wstrząs.
      - Och,  nic ci nie jest? - nachylił się do niej czarnowłosy chłopak, któremu fryzura sięgała do ramion. Odruchowo się zarumieniła widząc takiego przystojnego chłopaka.
      - Nic jej czasem nie jest? Nie ma gorączki czy coś? Taka czerwona jest... - kolejna głowa pojawiła się na horyzoncie. Okularnik z roztrzepanymi włosami.
      - Wszystko... W porządku... - powiedziała i usiadła.
      - Masz zamiar... Siedzieć w tych drzwiach dalej? - zapytał gruby, czerwony chłopak siedzący w kącie z paczką chipsów.
      - Ah, tak, znaczy się nie, to ja już idę... - mruknęła i wstała.
      - Na co iść? Zostań tu z nami. Siadaj - grubas pokazał jej miejsce obok siebie.
      Niepewnie podeszła do niego i rzuciła się na wygodne siedzenie. Oparła się, wyciągnęła z kieszeni spodni słuchawki i mp3 po czym zagłębiła się w muzyce i zasnęła.
      - Nigdy nie widziałem jej w Hogwarcie... - przebudziła się i usłyszała szept - A wy? Znacie ją?
      - Zupełnie jej nie kojarzę, co jest przecież nie możliwe, bo wiecie... Mapa... Pozatym spójrzcie na nią... Okolice naszego rocznika... Szósty, piąty albo czwarty, inne nie wchodzą w grę...
      - Ej, spójrzcie na jej nos. A tak w ogóle zauważyliście, że ona kulała? Nie mogliśmy pominąć kogoś takie...
      Nagle poczuli jak pociąg zahamował a James, Syriusz i Remus uderzyli w ścianę po stronie Petera i Julie. Dziewczyna upadła na podłogę i drugi raz dzisiaj uderzyła w podłogę i poczuła czerwony płyn. Zakręciło jej się w głowie. Mignął jej przed oczami gruby chłopak. Usłyszała jak ktoś krzyczy jej imię i starała się mieć otwarte oczy. Widziała mieszaninę różnych kolorów, zielone, niebieskie, czerwone promienie. Zaczęło jej się robić sucho w ustach. Zamknęła oczy, pomimo krzyku i prośb jakiegoś chłopaka aby tego nie robiła. Ostatnie co czuła to czyjeś ręce dotykające jej twarz.
      Wrzask przeszył powietrze, w oczach Petera pojawiły się łzy. Nad jego uchem śmignęło śmiercionośne zaklęcie. Ale nie to było ważne. Ruszył w wir walki. Z szyderczym uśmiechem uderzył pobliskiego śmierciożercę zaklęciem. Śmierciożerca wił się na podłodze, krzyczał z bólu, lecz na marne. Peterowi podobał się ten wrzask, podobało mu się zadawanie bólu. Chciał roznieść wszystkich tu obecnych, chciał aby ponieśli karę, aby poczuli się rozdarci, zniszczeni, tak jak on. Aby czuli to co wyrządzili. Wyszeptał zaklęcie do swojej różdżki, która sprawiła, że wijący się mężczyzna był już trupem.
      Spojrzał na dziewczynę, miała zamknięte oczy. Znów nabrał w sobie siły na dalszą walkę. Był gotowy pozabijać każdego, jeden po jednym, któryś z nich był winowajcą tych wszystkich zdarzeń, któryś z nich zatrzymał pociąg. To mógł być każdy. Przeszedł nad zakrwawioną twarzą Victorie. Znał ją, nie przepadał za nią, ale wiedział, że jest przyjaciółką jego przyjaciela, nie mógł jej zabić. Wyszeptał kilka zaklęć, cięcia na jej ciele zniknęły.
      Nagle spojrzał w górę i dach zaczął opadać w ich stronę. Pociągnął dziewczynę za nogi, ledwo uniknęła zderzenia się z dachem.
      Serce waliło mu jak szalone gdy zobaczył inne zapadające się części pociągu. Pobiegł w kierunku, w którym powinno być ciało Julie.
       Jednak coś się zmieniło.
       Nie było jej tam.


* Ukojenienie maksymalne, jakby ktoś chciał wiedzieć. Niestety nie umiem wymyślać nazw, dobrze, że po łacinie jakoś lepiej brzmi

Obserwatorzy