niedziela, 6 marca 2016

Rozdział XXIX - Śmierć szerzy granice

Ten, tego, powracam i jak zapowiadałam liczę, że w marcu wstawię dwa rozdziały (jeden mam już z głowy :") ).
Miał być dłuższy, ale tak wyszło, że na jutro mam pracę z polskiego i muszę skończyć ją pisać więc ten... Miłego czytania, zostawcie komentarz, do przeczytania w następnym poście :D


      Śmierciożercy wyłaniali się z każdego zakątka i próbowali mordować, nie szczędzili sobie czasu na walkę. Avada Kedavra wykańczała wszystkich. Jednak Petera wykończało zupełnie coś innego. Usiadł i skulił się na pozostałościach po siedzeniu, na którym nie tak dawno siedział z dziewczyną. Był roztrzęsiony, czuł jak wszystko rozpada się na kawałki. Jednak przypomniał sobie także o swoich przyjaciołach, wobec których bądź co bądź ale był wierny. Podniósł się, chwycił mocniej różdżkę w rękę i ruszył przed siebie. Powoli stawiał kroki, bojąc się, że konstrukcja pociągu jest teraz tak krucha, że może zapaść się  każdej chwili. Gdzie się nie obejrzał widział zakrwawione twarze. Ludzi, których może znał, może nie znał, ale wiedział o nich w tej chwili tylko tyle, że polegli w walce ze śmierciożercami. Zresztą, to większość poległa. Nic w koło się nie ruszało, absolutna cisza przygniatała go coraz bardziej. Zaczął z coraz większą dokładnością przyglądać się twarzą martwych ludzi. Serce, chociaż podarte na strzępy waliło mu coraz bardziej. Wszyscy... martwi. Zabici przez śmierciożerców, chociaż większość z tych ludzi w niczym nie zawiniła, była po prostu bezstronna a spotkała ich za to taka kara, okrutna kara. Zresztą nie tylko te osoby. Taka kara spotkała także Julie i mogła spotkać także jego. W sumie to nawet może byłoby lepiej gdyby on zginął... Przynajmniej nie byłby jedyną żywą duszą w pociągu. Przekroczył granicę miedzy jednym a drugim wagonem. Pociąg stał więc nie było to trudne. Nagle poczuł, że spada w dół. Był pewny, że zderzy się z torami, ale jednak zatrzymał się w powietrzu. Zdziwiony i przestraszony odwrócił głowę. Zobaczył Severusa Snape'a z szyderczym uśmiechem na twarzy.
      - Smark... - chciał pokonać lęk i stać się takim jak przyjaciele, postawić się Severusowi i wyzwać go.
      - Milcz! - wrzasnął Snape stojący na trawie obok torów a Peter poczuł jakby postać animaga, którą jest, skuliła się tam w środku jak cichutka myszka - I nie waż się odzywać! - dodał unosząc chłopaka do góry a następnie ruchem ręki opuszczając go w dół.
      W oczach czarnowłosego malowała się coraz to większa nienawiść, nie tylko do samego Petera, lecz do wszystkich Huncwotów. Stał, miał Pettigrewa w swoich szponach, mógł go rozerwać, mógł go zabić, tak bardzo tego chciał. Jednak, o dziwo, nie zrobił tego, wolał poznęcać się nad swoją ofiarą. Nagle Peter poczuł nieprzyjemne uczucie w głowie i jego wspomnienia mignęły mu przed oczami.
      - No proszę, co my tu mamy... Dziewczyna? Zginęła, czy mam rację? - nagle zaczął ironicznie naśladować głos Jamesa - Och, biedny Glizdek, szkoda dziewczyny, o jejku...!
      Nagle Glizdogon przypomniał sobie o istnieniu swojej różdżki i już chciał sięgnąć po nią do kieszeni gdy przypomniał sobie, że przecież trzymał ją w ręku gdzie teraz jej nie ma, a to znaczy, że musiał ją upuścić. I faktycznie magiczny patyk leżał na torach.
      - Powiedz mi, Pettigrew, co ty widzisz w Jamesie? Syriusza jeszcze zrozumiem przez czystość krwi ale James?! Nie rozumiem nikogo kto widzi w nim cokolwiek dobrego, to chodzące zło... Chodzące zło...
      Nagle Severus znowu przeniknął do umysłu chłopaka i zobaczył śpiącą Julie, chwile gdy siedział w swoim dormitorium i rozmawiał z dziewczynami, a później zobaczył... Urodziny Kath i Vic. Nagle poczuł ukłucie bólu, jednak chciał go zmniejszyć więc postanowił zadać ból Peterowi. Kolana zaczęły się pod nim uginać a on zaczął upadać, jednak znalazł jeszcze chwilę aby prawie niesłyszalnie wyszeptać:
      - Crucio...
      I upadł. Słyszał krzyk Petera, chciał się uśmiechnąć i cieszyć z zadanego bólu ale nie potrafił. Potrafił się uśmiechać tylko w jej towarzystwie. Bez niej nic nie sprawiało mu radości. Widział ją wszędzie, gdziekolwiek się nie ruszył czuł jej obecność. Nagle zauważył przed sobą jej twarz.
      - To koniec? - zapytał ją.
      - Jeszcze nie - szepnęła mu na ucho i delikatnie go w nie pocałowała - Tęskniłam za tobą.
      Następnie wytrąciła mu różdżkę z ręki, widząc, że Peter nie wytrzyma dłużej bycia pod wpływem czarów Snape'a, który był tak słaby, że sam nie potrafił tego przerwać.
      - Wszystko jest dobrze, jestem przy tobie... Sev, co się stało z dziewczynami i Huncwotami?
      Zignorował jej pytanie, za to postawił jej inne:
      - Dlaczego wróciłaś?
      - Tęskniłam. Za dziewczynami, za całą resztą, za... Za tobą... Bez ciebie byłam nikim. Kocham cię.
      - Bałem się o ciebie, każdego dnia o tobie myślałem, a ty zjawiasz się znikąd i mówisz mi, że mnie kochasz? Katherine, jesteś... Najbardziej zaskakującą osóbką na świecie, ale kocham cię za to. Już drugi raz uratowałaś mi życie, mam wobec ciebie dług wdzięczności. Podwójny - uśmiechnął się słabo.
      - Natomiast ja nie mam wobec ciebie żadnego długu, jestem wolna a ty musisz spełnić dwa moje życzenia - przygryzła wargę - złota rybko.
     - Myślałem, że porównasz mnie do skrzata domowego, ale skoro mam być rybką i to na dodatek złotą to z wielką chęcią...
      Tymczasem Peterowi udało się bez wypowiadania słów przywołać swoją różdżkę, nie chciał bowiem przeszkadzać w rozmowie Katherine, a na dodatek przypomnieć Snape'owi o tym, że właśnie miał go zabijać. Udało mu się uwolnić i teraz ostatkiem sił ciągał się po ziemi. Udało mu się dostać do wnętrza drugiego wagonu. Każdy jest ruch był bolesny, czuł się bezradny a w środku zły, że nigdy nie przykładał się do Obrony przed Czarną Magią tylko zawsze wyręczali go chłopacy. Na myśl o nich znów jakaś siła, tajemnicza energia wpłynęła w niego i przypomniał sobie swój cel - odszukanie ich. Podparł się na dłoniach i wstał, chociaż jego nogi odmawiały posłuszeństwa i się chwiały. Ledwo utrzymując równowagę, łapiąc się wszystkich napotkanych przedmiotów Peter zaczął iść przed przedział, do którego trafił. Niewiele różnił się od poprzedniego - same martwe ciała, nigdzie jednak nie widział ciał swoich przyjaciół, dotychczas widział tylko to ciało Victorie w poprzednim przedziale. Ciekawe czy już odzyskała przytomność... Nagle dostrzegł długie rude włosy i kulejąc podbiegł do osoby, do której one należały, oczywiście tak szybko na ile pozwalał mu ból. Włosy należały do Ariany, która była... Chyba była dziewczyną Syriusza, on już sam nie orientował się w tych związkach! W każdym razie była dla Syriusza ważna, może powinien sprawdzić co z nią? Schylił się nad nią i zauważył jak jej klatka piersiowa delikatnie się unosi. Żyje, na całe szczęście. Odsunął się od niej a tuż za nią zauważył kolejną znajomą twarz należącą do Chloe Ann Wolf. Schylił się ponownie i złapał ją za dłoń. Była zimna. Usłyszał czyjś krzyk i zobaczył biegnącego w ich stronę chłopaka w potłuczonych okularach.
      - Ann! - wołał i przeskakiwał ciała martwych ludzi aby do nich dotrzeć.
      - James? - zdziwiony Glizdogon spojrzał na zakrwawioną twarz chłopaka. Kawałki szkieł z okularów powbijały mu się w policzek, dobrze, że nie próbował ich wyciągnąć. Jednak jego oczy dalej pozostały takie same. Dalej jedyne na całym świecie. Orzechowe. Oczy, za którymi szalały dziewczyny dalej tkwiły tam i stanowiły jego znak rozpoznawczy razem z uśmiechem, który aktualnie znikł z jego twarzy na widok bladej twarzy Chloe - Wszystko w porządku?
      - A czy tutaj cokolwiek jest w porządku? Och, Glizdek... - nagle jego oczy zaszkliły się i zbliżał się aby przytulić się do Petera. Siedzieli więc obolali na podłodze wagonu przytulając się z zamkniętymi oczyma. Czuli bliskość drugiej osoby, odczuli jak dobrze mieć przy sobie przyjaciela. Nagle po policzku Jamesa poleciały łzy, jednak Peter bał się je otrzeć, nie dlatego, że może urazić Jamesa lecz dlatego, że boi się, że poruszy szkło tkwiące w twarzy chłopaka i uszkodzi jego piękną buzię.
      - Wszystko będzie dobrze, James. Najważniejsze abyśmy trzymali się teraz razem - zobaczył, że James kładzie się na podłodze i zwija się w kłębek jak pies, który pilnuje właściciela - James, to nie ma sensu... James? Słyszysz mnie? Ann... Jej nie ma - wyszeptał, jednak zrozumiał zachowanie przyjaciela i zrobiło mu się źle na myśl o jego zachowaniu, że wolał wyładować złość zamiast zostać przy ciele dziewczyny, którą uważał za idealną, a przez to... Nawet już nigdy nie ujrzy jej twarzy, choćby martwej, nawet się z nią nie pożegna tak jak należy... Spojrzał jeszcze raz na Chloe i zauważył, jak jej klatka piersiowa zaczyna się unosić - James! - chłopak nie zareagował - James, zobacz, ona żyje!

2 komentarze:

  1. Wrócę do ciebie. Obiecuję. Już zapisałam cię na kartce gdzie mam wrócić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oh o jej!
    czytałam w napięciu
    i peter, i James...
    NIE MAM SÓW, to było dobre
    :D

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy